Czego Mickiewicz się wstydził, czyli o pojedynku, którego nie było
I. Repin, Pojedynek
Ślub Maryli Wereszczakówny z hrabią Wawrzyńcem Puttkamerem wstrząsnął Adamem Mickiewiczem i sprawił, że romantyczne uczucia, które żywił do kobiety nie tylko nie wygasły, ale rozpaliły się na dobre. Mickiewicz cierpiał bardzo, a nawet rozważał popełnienie samobójstwa. Wiele lat później jeden z jego najbliższych przyjaciół, Józef Łoziński, opowiadał, w jak okropnym stanie psychicznym znajdował się poeta.
„W owym to czasie, pewnego razu z rana, kiedym spał jeszcze w najlepsze, wszedł Adam do mego mieszkania i obudził mnie. Stał on przede mną sztywny i nieruchomy, jak posąg, blady, z oczyma mocno zaczerwienionymi, które patrzyły przed siebie, a przecie zdawały się nie widzieć. Miał na sobie płaszcz długi, w ręku trzymał pałasz i pod pachą parę pistoletów. (…) A kiedym go zapytał, co to wszystko ma znaczyć, odpowiedział mi głosem dziwnie zmienionym, tonem nie przypuszczającym żadnego oporu: "jedź ze mną." – relacjonował Łoziński.
Chwilę później obaj mężczyźni siedzieli już w bryczce, która wiozła ich do Tuhanowicz, gdzie mieszkał hrabia Puttkamer wraz z żoną. Przez całą drogę Mickiewicz nie odzywał się i sprawiał wrażenie nieprzytomnego. Zatrzymali się w zajeździe, a następnie poszli do dworku hrabiostwa. Łoziński wziął pistolety. Jako sekundant miał ustalić z Puttkamerem zasady pojedynku.
W drodze spotkali jednak hrabiego z żoną na spacerze. Maryla radośnie powitała gości, a następnie ująwszy Mickiewicza za rękę, zaczęła z nim ożywioną rozmowę. Łoziński miał wrażenie, że Adam zapomniał o całym świecie, tak był wpatrzony w Marylę. Zdawało się, że zupełnie zapomniał o planowanym pojedynku. Kiedy towarzysz Mickiewicza zwierzył się hrabiemu z celu wizyty, ten nie przejął się zanadto. Zaproponował nawet, by goście przenieśli się z zajazdu do dworku i wydał odpowiednie polecenia służbie. Z równowagi nie wytrącił go także samotny spacer Maryli i Adama po ogrodzie, ani fakt, że zastał dawnych kochanków trzymających się za ręce. Po kolacji goście udali się do swojego pokoju.
Poeta jednak nie mógł zasnąć. Obudził w nocy przyjaciela. Po cichu wymknęli się z domu i przed świtem jeszcze ruszyli z powrotem do Wilna. „Mickiewicz był blady i zmęczony, ale widocznie przytomny; łatwo było zauważyć, że się gryzł wewnętrznie i gniewał sam na siebie, wstydził się swojego wczorajszego zamiaru, który się tak pociesznie zakończył. — Gdyśmy już zbliżali się do Wilna, wziął mnie za rękę i powiedział: „Dajże mi słowo, że nigdy nikomu o tym co zaszło nie powiesz — i jeszcze powtórzył: „wstyd jaki!" – opowiadał niedoszły sekundant poety.
Przyjaciel jednak słowa nie dotrzymał, a w 1860 roku jego relację zamieściła „Gazeta Codzienna”.